O Japonii subiektywnie czy obiektywnie?


Jak pisać o kulturze japońskiej (czy o jakiejkolwiek innej)? Pozwolę sobie na luźne przemyślenia. 


Po pierwsze, można generalizować. Używać klasyfikatorów jak: "wszyscy", "zawsze", "nigdy", "żaden", "każdy". Operując nimi dowolnie, tworzy się całą masę bardziej i mniej krzywdzących truizmów. Dla przykładu: "Japończycy nigdy nie mówią tego, co naprawdę myślą", "Wszystkie Japonki marzą o karierze matki-żony", "Z Japończykami nie da się zaprzyjaźnić". 

Po drugie, można oceniać. W tej odmianie genetycznej stosuje się bardziej wyrafinowane konstrukcje językowe, choć uzyskany efekt również trąci komunałami, na przykład: "W Japonii żyje się trudniej, bo nie ma się przyjaciół, a system nie pozwala na bycie prawdziwym sobą".


Po trzecie, można wchodzić w rolę wszechwiedzącego eksperta. To najwyższy poziom wtajemniczenia w kulturę. Wszechwiedzący ekspert nie znosi sprzeciwu i nie trawi wszelakich informacji poza własnymi. W tej wersji najczęściej wybrzmią proste komunikaty: "Ja wiem lepiej, bo tam mieszkam", "Ja wiem lepiej, bo tam pracuję", "Ja wiem lepiej, bo mój mąż/żona stamtąd pochodzi", "Ja wiem lepiej, bo byłam/em tam ... (wpisz odpowiednio zawyżoną liczbę) razy i widziałam/em". 


Moja racja jest najmosza!

Moim zdaniem, prawdziwy problem nie dotyczy tego, kto i gdzie wypowie swoją opinię dotyczącą tematów jak: czy w Japonii jest bezpiecznie, czy nie, czy biali ludzie są dobrze traktowani, czy źle, czy Japończycy to zboczeńcy i dewianci, czy też stanowią konserwatywne i ułożone społeczeństwo itp. itd.

Problem pojawia się w nieumiejętności odróżnienia faktów obiektywnych (którymi rzecz jasna też można manipulować) od subiektywnych obserwacji nierzadko pasujących do ogólnego stereotypu. 

Przykładem subiektywnej opinii jest np. spostrzeżenie kolegi Piotra na spotkaniu podróżniczym, że w Japonii można zostawić rower i nikt go nie ukradnie, który empirycznie to przetestował (może miał tylko szczęście?) lub też informacja od Pana Sól, że ukradli mu kilka rowerów (może miał tylko pecha?). W tym przypadku obydwoje będą mieli rację, bo dopiero wgłębienie się w raporty i statystyki dotyczące drobnej przestępczości i porównanie ich np. z Polską może skutkować bardziej lub mniej miarodajnym wnioskiem, czy w Japonii rzeczywiście się kradnie, czy też się nie kradnie. 

Przykład manipulacji faktami pojawia się natomiast w książce Rafała Tomańskiego Made in Japan, gdzie pada stwierdzenie: 

"Ale choć w 2011 roku Japończycy skorzystali z zagranicznego wsparcia, wcześniej obudowywali się szczelnym murem, nie do przejścia dla nikogo z zewnątrz. Po trzęsieniu ziemi w 1995 roku nie chciano pomocy z zagranicy" [1].

To dosyć poważny zarzut i próba stworzenia obiektywnego faktu z prawdopodobnie subiektywnych odczuć autora bądź subiektywnych odczuć rozmówców autora. 

Od ofiar trzęsienia słyszałam zupełnie co innego, więc postanowiłam to sprawdzić w oficjalnych źródłach.

Na stronie prefektury Hyogo, której stolicą jest miasto Kobe, została bardzo dokładnie opisana otrzymana pomoc z zewnątrz. Niektóre kraje wysłały koce - jak np. Rosja, inne - pieniądze - jak Kanada, z Ghany przyleciała czekolada, a z Polski i Węgier zaproszenia dla dzieci na wakacje. Dania i Grecja ograniczyły się do przesłania listu z wyrazami głębokiego współczucia [2]. 

Co więcej, niektóre kraje chciały wysłać swoich wolontariuszy do pomocy. Były to Szwajcaria, Francja, Niemcy, Rosja, Izrael, Węgry, Singapur, Algieria i inne. Japonia przyjęła wsparcie tylko od dwóch pierwszych państw ze względu na złożone propozycje pomocy (np. wykorzystanie psów do poszukiwania osób uwięzionych pod gruzami itp.). Rzeczywisty napływ pomocy opóźniał się ze względu na procedury biurokratyczne, które w Japonii były i są imponująco rozbudowane. Nawet w obliczu tragedii "należało" trzymać się owych procedur. Co więcej wysłanie wolontariuszy wiązało się ze zorganizowaniem dla nich miejsca pobytu, wiz, jedzenia, transportu itp. Wszystko trwało i trwało, dlatego opinia publiczna zarówno w Japonii oraz poza jej granicami krytykowała opieszałość urzędników i papierologię utrudniającą przyjęcie pomocy z zewnątrz [3]. 

Wydaje mi się (poprawcie mnie, jeśli się mylę!), że nikt w recenzjach tej książki o tym nie wspomniał? No cóż, zdecydowanie łatwiej jest kontrować stereotypowe slogany płynące z kolorowych stacji komercyjnych, niż przekopać się przez teksty źródłowe w języku japońskim... 

[1] Tomański Rafał, Made in Japan, Gliwice 2013, s. 34.
[2] Strona internetowa trzęsienia ziemi w Kobe: www.19950117hyogo.jp/20050117/shiennojoukyou.htm
[3] Oficjalna strona internetowa zarządzania kryzysowego w Japonii: www.bousai.go.jp/kyoiku/kyokun/hanshin_awaji/data/detail/1-4-4.html

Obiektywnie czy subiektywnie?



Pytanie o to "jak opisywać" nie jest według mnie aż takie ważne. Istotne jest pytanie, czy w ogóle można pisać o kulturze obiektywnie? Czy trzeba? Czy nie można pokusić się o własną opinię bez obawy, że horda "szemranych ekspertów" rzuci się z zębami? Czy nie można wyciągać wniosków na podstawie własnych doświadczeń?

Na przestrzeni wieków dyskutowali o tym filozofowie, teoretycy, praktycy, mądrzy i mądrzejsi. Po dwustu latach doszli do wniosku, że obiektywizm nie istnieje, tylko po to, by od niedawna zacząć krytykować postmodernistyczny subiektywizm... I znowu nie wiadomo, po której stronie barykady stanąć.

Przenieśmy się na chwilę do Stanów Zjednoczonych dołączających do II wojny światowej pod wpływem ataków na Pearl Harbour. W środowisku amerykańskiej antropologii kwitł wtedy pogląd, że każdą kulturą rządzą ustalone zasady zachowań. Jedna z tych zasad stawała się najważniejszą, a do niej dopasowywała się cała reszta zasad pomniejszych. Wyznawczynią tego stanowiska była Ruth Benedict autorka klasyka - Wzorów kultury, w którym dokładnie je precyzuje. W związku ze swoimi sukcesami naukowymi została oficjalnie poproszona o sporządzenie opisu kultury japońskiej, co umożliwiłoby zrozumienie, z kim USA przyszło walczyć na froncie. Szybkie powstanie takiego sylabusa było kluczowe, ponieważ okazało się, że sposobów prowadzenia wojny jest trochę więcej niż zakładano, a wojskowi stratedzy nie ukrywali pewnego rodzaju "zakłopotania". Na tym tle historycznym wyrosła ważna i pod wieloma względami pionierska praca o kulturze japońskiej - Chryzantema i miecz. Wzory kultury japońskiej


Ruth Benedict została postawiona przed bardzo trudnym zadaniem. Jak tu wysnuwać obiektywne wnioski na podstawie obiektywnych doświadczeń, jeśli piszemy o ludziach, którzy mordują nas na wojnie? W takim przypadku nie tylko o sam obiektywizm trudno, ale też i materiał badawczy. Benedict nie mogła odwiedzić Japonii i przeprowadzić wywiadów ze społecznościami lokalnymi (z oczywistych względów), dlatego Chryzantema i miecz to tak naprawdę patchwork różnych doświadczeń zebranych z dostępnej ówcześnie literatury naukowej na temat Japonii, literatury pięknej (badaczka przeanalizowała klasykę literatury), filmów oraz rozmów z Japończykami przebywającymi w USA. Ci ostatni to - rzecz jasna - nie turyści czy emigranci zarobkowi, ale jeńcy wojenni, oficerowie niżsi i wyżsi rangą. Musiała mieć pani Ruth wyjątkowy dar do podejmowania rozmów z ludźmi, ponieważ w tym wypadku barierę stanowiły nie tylko różnice kulturowe na poziomie formułowania i sądów o świecie, ale również kontekst polityczno-militarny.


Mimo najlepszych starań, misternej pracy i dłubaniny nad tekstami źródłowymi, Ruth Benedict nie udało się uniknąć uproszczeń wynikających ze zbyt dużej dosłowności w traktowaniu pewnych zachowań, wyrażeń językowych czy opinii, które w dużym stopniu są umowne i metaforyczne, a czasami celowo wyolbrzymiane.

Jak wspomina Ewa Klekot w przedmowie do trzeciego wydania Chryzantemy i miecza: "Książka Benedict stanowi zarazem ciekawy szkic do portretu amerykańskiego społeczeństwa, gdyż autorka, tłumacząc Japonię swoim rodakom, odwołuje się do wzorów ich własnej kultury. Czytelnik, który nie jest Amerykaninem dowiaduje się [...], czym kieruje się w działaniu zwykły Amerykanin". Wgryzając się dokładnie w te porównania, wyraźnie zauważymy, że my - Europejczycy, Polacy - znajdziemy się gdzieś po środku człowieka Zachodu utożsamianego tu z Amerykaninem i człowieka Wschodu będącego Japończykiem.

Przykładem może być omówienie zjawiska giri i on, czyli zaciągania długu u kogoś i jego spłaty. Mówi się (a być może powtarza właśnie za Benedict?), że Japończyk odczuwa bardzo silne przywiązanie, czyli giri, wobec osoby, u której zaciąga dług - wobec rodziców, wobec pracodawcy, wobec kogoś, kto pożycza pieniądze itp.

"Ponoszenie on jest zawsze dwuznaczne. W przyjętych relacjach hierarchicznych poczucie wielkiego zadłużenia, które jest konsekwencją o, często skłania człowieka jedynie do sumiennego spłacania wszystkich ciążących na nim zobowiązań. Ciężko jednak być dłużnikiem i niechęć budzi się łatwo. [...] Gdzie jest on, ludzie przestają być przyjaciółmi" [3].

Dowodem na prawdziwość tego stwierdzenia jest fragment - swoją drogą świetnej - powieści Natsumego Sosekiego Panicz, w którym głównemu bohaterowi inny bohater stawia w barze wodę z lodem o wartości kilku groszy. Okazuje się, że ten, który stawiał, niezbyt pochlebnie wyrażał się o głównym bohaterze w pewnych kręgach towarzyskich. Plotki oczywiście szybko docierają do uszu głównego bohatera i ten zaczyna odczuwać poważne straty moralne, mówiąc tak: "Nosić on pochodzące od kogoś takiego godzi w mój honor, nawet jeśli to drobiazg, woda z lodem" [4].

Trzeba zaznaczyć, że Sosekiemu zdarzało się w sposób satyryczny obnażać wady Japończyków i wytykać im błędy. Nierzadko stosował wyolbrzymienia, aby jeszcze bardziej podkreślić śmieszność niektórych zachowań czy sytuacji. Moim zdaniem, taki zabieg zastosował, wtłaczając bohaterowi naciągany problem długu zaciągniętego za wodę z lodem. Benedict mogła o tym nie wiedzieć ani też tego subtelnego żartu nie wyczuć, ponieważ skwitowała to następująco:

"W Ameryce o przykładaniu tak wielkiej wagi do drobiazgów i przewrażliwieniu na ich punkcie czyta się w aktach młodzieżowych gangów i historiach choroby pacjentów z neurozą"[5].

Choć tym razem może i ja nie zrozumiałam żartu? 

[3] Benedict Ruth, Chryzantema i miecz. Wzory kultury japońskiej, Warszawa 2016, s. 89-90.
[4] Tamże, s. 90.
[5] Tamże.  

Bliżej nam do Japonii czy do USA?

Natomiast chciałabym skupić się na czymś innym, ponieważ im dłużej poznaję kulturę japońską i polską, dochodzę do wniosku, że aż tak bardzo się nie różnimy. Z moich osobistych obserwacji Polaków (zawężonych i niepotwierdzonych badaniami) wynika, że my również przywiązujemy wagę do długów wdzięczności, choć tak precyzyjnie jak Japończycy tego nie nazywamy.

Kupujemy prezenty osobom, które wyświadczyły nam przysługę zwłaszcza tę "ratującą skórę", a i tak czujemy, że jesteśmy "na zawsze" z tą osobą związani. Czujemy się zobligowani pomagać komuś, kto wykonywał nasze obowiązki podczas naszego urlopu (nawet jeśli go nie lubimy), co gorsza - czasami nie chcemy odejść z firmy, bo to przecież nielojalne wobec człowieka, który np. "dał mi pracę", "godziwie traktował", a rodzice i dziadkowie mają w zwyczaju powtarzać słynną polską frazę: "mam nadzieję, że jak nadejdzie moment, to podasz mi szklankę wody". Raczej nie lubimy sytuacji, kiedy stajemy się zależni od drugiej osoby i nierzadko wolimy zrobić coś sami lub zatrudnić obcą osobę do pomocy, która za swoją pracę weźmie pieniądze i zniknie z naszego życia. Wszystko zależy od tego, od kogo i w jakich okolicznościach ta pomoc - a wraz z nią i dług - nadchodzi. Jakie jest Wasze zdanie na ten temat?

Badaczka zaproponowała jedną z interpretacji kultury japońskiej, nadając jej miano kultury wstydu (z ang. "shame culture") w odróżnieniu do kultury winy ("guilt culture"), którą reprezentują w jej pracy Amerykanie.

W obu wzorach kulturowych zachowań, gdy dopuścimy się "przestępstwa" wobec przyjętych norm, podlegamy karze. Na czym więc polega różnica?

Gdy przedstawicielowi kultury winy otoczenie będzie chciało winę wmówić, podczas gdy on sam nie ma nic na sumieniu - będzie się bronił i atakował fałszywych oskarżycieli do utraty tchu (być może stąd w USA filmowa tradycja spektakularnych rozpraw sądowych "ja kontra wszyscy"?). W kulturze wstydu spuścimy uszy po sobie i poczujemy zażenowanie: "Pewnie coś jest na rzeczy, skoro wszyscy tak myślą..."

Sytuacja będzie wyglądać ciekawiej, kiedy dopuścimy się jakiegoś przewinienia, a do opinii publicznej ta informacja nie dotrze - przedstawiciel kultury winy będzie nękany własnymi wyrzutami sumienia (będzie płakać w poduszkę, a następnie wyjedzie do krajów trzeciego świata pomagać w celu win odkupienia), a ten od wstydu - uśmiechnięty pójdzie dalej, bo skoro nikt nie wie, to za nic nie musi się wstydzić, ha!

Oczywiście dopóki sprawa nie wyjdzie na jaw... jak np. przekręty w Toyocie, Hondzie, Olimpusie, ze skisłym mięsem w McDonaldzie czy trującymi mrożonkami w supermarketach...

Ten przykład podejścia do kwestii przekraczania norm społecznych czy prawnych pokazuje, że - według Ruth Benedict - dla Japończyków opinia o nich samych to rzecz święta. Pewnie dlatego mówi się o dwóch japońskich maskach - pierwsza oficjalna - tatemae (dosłownie: stoi z przodu; oddziela nasze prawdziwe ja od świata zewnętrznego) i druga prawdziwa - honne (dosłownie: prawdziwa), która pozwala na bycie szczerym.

Walić między oczy czy słodko kłamać?

O honne i tatemae rozpisywał się już praktycznie każdy, kto z kulturą Japonii się zetknął.

Nie uważam, żeby ten podział był wyjątkowy i jedynie japoński, ponieważ jestem wyznawczynią filozofii "gębowskiej" Gombrowicza, w myśl której przywdziewamy na twarz "gębę" pasującą do odpowiedniej sytuacji - "gęba - w pracy", "gęba - u boku męża", "gęba - przy dziecku", "gęba - z najlepszą przyjaciółką", "gęba - w czasie spotkania ze znajomymi", "gęba - u szefa w gabinecie", "gęba - uśmiechnięta i skrajnie lizusowska do klienta", "gęba - sam na sam w domu".

W tym przypadku nie nazwałabym tego dwulicowością (choć sprzyja temu japoński podział na dwie gęby - zewnętrzną i prawdziwą), a raczej wyuczonym zachowaniem człowieka, który jest kulturalny i taktowny (nie mylić z obłudą i fałszem, który ma na celu skrzywdzenie drugiej osoby).

Rozważmy jeden przykład. Czy wolno nam na dzień dobry powiedzieć koleżance z pracy coś takiego:

"Ta nowa grzywka powoduje, że wyglądasz jeszcze grubiej i przestań wpieprzać te batoniki pod biurkiem, skoro mówisz, że nie możesz schudnąć".

Nawet jeśli to jest prawda, że owa felerna grzywka podkreśla okrągłość koleżanki, przez co ona sama wygląda jeszcze mniej korzystnie, nawet jeśli powinna zabrać się za siebie, bo otyłość jest niezdrowa, to w gruncie rzeczy obwieszczanie jej tego nie należy do moich obowiązków. Chcąc uniknąć płaczu koleżanki lub kwaśnej atmosfery w biurze, lepiej powiedzieć:

"W sumie to fajnie ci w tej nowej grzywce!"

Mówi się, że Japończycy mają kulturowo zakodowany sposób wypowiadania sądów i opinii o drugim człowieku i rzeczach, które potencjalnie mogą być ważne. Większość "społecznie dorosłych" w przypadku opisanym powyżej automatycznie wybrałaby opcję drugą. Jeśli nie kultura nakazuje się tak zachowywać, to z całą pewnością kultura osobista i podstawowe zasady współżycia w grupie. Wiedzą to i Japończycy, i Polacy.

Zupełnie inaczej sprawa wygląda w Internecie, gdzie zarówno Polacy jak i Japończycy dają upust jadowi i nienawiści. Anonimowość w sieci to gwarancja bezpiecznego (a czasem = bezmyślnego) wklepywania opinii na każdy istniejący temat  - nie trzeba silić się na żaden konstruktywizm, za to można pożreć i pogrzebać żywcem lub wynieść na piedestał chwały i załatwić krótką sławę za życia.

Trudy dorastania



Odwołam się teraz do doświadczeń prywatnych i naukowych dotyczących Chryzantemy i miecza. Po raz pierwszy ta książka wpadła mi w ręce wiele lat temu, a było o nią trudno, bo w bibliotece uniwersyteckiej na stanie znajdował się jeden wyświechtany egzemplarz. Przeczytałam stronę po stronie z wypiekami na twarzy, bo ktoś w końcu porządnie mi wyjaśnił "o co z tymi całymi Japończykami chodzi" (a podobnie jak Amerykanie z lat 40., potrzebowałam szybkiej instrukcji obsługi). 

Zupełnie nie wzięłam pod uwagę faktu, że książka powstała w bardzo określonym kontekście historycznym, że wyrosła na gruncie militarnym, że pisana była X lat temu, że z oczywistych względów dopuszcza się uogólnień i że (co chyba najważniejsze) Polacy to nie Amerykanie. Mogłam już dyskutować i wyjaśniać ciemnej masie, na czym odmienność Japończyków polega. Gdybym wtedy przeczytała wstęp... to być może zrozumiałabym trochę więcej. Ale kto w młodości wstępy czyta pasjami?

Po lekturze Benedict przyszło mi empirycznie kulturę japońską testować - pojechałam do japońskiego domu na wakacje, poznałam przyszłą rodzinę, nawiązałam nowe znajomości. Wróciłam i wydawało mi się, że wiem, o Japończykach już wszystko. Miałam też ewidentną przewagę nad innymi, bo wtedy podróże do Japonii nie były tak popularne i tanie, jak stały się kilka lat później. I znów mogłam dyskutować i wyjaśniać ciemnej masie, na czym odmienność Japończyków polega. Doszedł jednak nowy element: ich kultura jest lepsza (bo tam wszyscy są mili, bo jest czysto, bo nie ma dresiarzy, bo jest tak bezpiecznie, bo nikt mi niczego nie ukradnie, bo poziom usług jest taki wysoki itp. itd.).

Wpadłam w pułapkę? Raczej był to normalny proces "dojrzewania". Wszystko co nowe i inne równa się lepsze, bardziej intrygujące. Niestety przychodzi taki moment, że trzeba zderzyć się z szarą codziennością. Mnie też to nie ominęło, nadszedł moment szoku kulturowego: "Japończycy nie są tacy fajni, jak mi się wydawało". Dlaczego? Bo wszyscy za wszystko przepraszają, że to "przepraszam" to tylko frazes, a nie rzeczywiste poczucie winy, bo nikt nie mówi, co myśli, bo nadal nie rozumiem, czy to już honne czy jeszcze tatemae i w sumie nie mam najmniejszej ochoty rozumieć, bo trzeba zachowywać się, tak jak na mój przedział wiekowy przystało, bo co powiedzą inni, bo nie wolno, bo trzeba, bo wypada. Oszaleć idzie z tymi ich zasadami! Ja chcę być wolnym człowiekiem, dajcie mi spokój, w Polsce jest lepiej. I znów mogłam dyskutować i wyjaśniać ciemnej masie, na czym odmienność Japończyków polega. Poprzednio dodany element zmienił się na: "Uważajcie, to wszystko nie jest takie, na jakie wygląda!"

W tym okresie dojrzewania rozpoczęła się moja wzmożona aktywność w wyłapywaniu gloryfikujących wypowiedzi na temat Japonii i negowania ich. Jak dziś pamiętam, że udałam się spotkanie o podróży po Japonii i padło hasło: "W Japonii można zostawić rower i nikt go nie ukradnie". Nie omieszkałam wtedy powiedzieć głośno (choć życzliwie, bo to mój znajomy), że to nieprawda, bo mojemu Panu Sól łącznie kilka rowerów ukradli. Dla innych tej życzliwości mi już nie starczyło... Przyznaję się, że wpadłam w sidła "mojej racji najmoszej". Stałam się zadufanym w sobie samozwańczym ekspertem, który głównie neguje wszystko, co mówią inni, dla samej idei negowania. Potwierdzają to niektóre wcześniejsze teksty na moim blogu lub komentarze. W tym czasie Benedict stała się dla mnie autorką głupawych komunałów, bo każdy fragment z łatwością byłabym w stanie zanegować.

Za przełom w moim myśleniu o Japonii uznaję transmisję Szalonego Tokio Agnieszki Szulim i akcję kamienowania żywcem tego programu na wszystkich możliwych portalach społecznościowych (pisałam o tym na blogu). Dopiero wtedy udało mi się zwrócić uwagę, jak te ataki "miernie" się prezentują. Doszłam do wniosku, że nie chciałabym być tak odbierana i doznałam przy tym wielkiego olśnienia: każdy może pisać i mówić, na co ma ochotę w sposób cywilizowany, a z taką osobą można dyskutować, nie zgadzać się, kontrować ją, ale również w sposób cywilizowany. Niby wszyscy to wiedzą, ale w praktyce znaczna część społeczności internetowej potrzebowałaby specjalnych szkoleń, seminariów i ćwiczeń.

W związku z tym "olśnieniem" niemal natychmiast przebaczyłam Rafałowi Tomańskiemu za książkę Tatami kontra krzesła, która - jak za dotknięciem magicznej różdżki - przestała mnie osobiście obrażać, bo jej celem był sukces komercyjny, a nie edukacyjny (podobnie jak w przypadku Szalonego Tokio).

Nie przebaczę mu jednak drugiej książki Made in Japan, ponieważ przekręcanie faktów lub niemówienie całej prawdy dotyczącej konkretnych wydarzeń to już manipulacja (zwykle stosowana przez media).

Krytyka czy pochwała Ruth Benedict?



Niedawno - już w nowej fazie pt. "Dystans do wszystkiego" - przeczytałam Chryzantemę i miecz po raz drugi. Trafiła w moje ręce ze względu na jej wznowienie z okazji 70-lecia Państwowego Instytutu Wydawniczego, który uprzejmie przesłał mi egzemplarz (dziękuję!). Cieszę się, że mogłam ją sobie odświeżyć, bo dostępu do biblioteki uniwersyteckiej już nie mam, a treść wyparowała mi z pamięci wraz z upływem czasu.

Tym razem w lekturę zanurzyłam się nieco głębiej, a właściwie w lekturę wokół Chryzantemy i miecza. Byłam ciekawa, jak Japończycy odbierają książkę na ich własny temat, pisaną w czasie, kiedy celem było zniszczyć się wzajemnie. Spodziewałam się jedynie głosów krytyki, grzebania żywcem, kamienowania i wszystkich znanych z polskiej praktyki aktów unicestwienia.

Okazało się, że oprócz oczywistych argumentów, o których już wspomniałam (kontekst historyczny, propaganda, wojna, brak badań terenowych), pojawiło się dużo przychylnych opinii płynących z ust Japończyków cieszących się rzeczywistym autorytetem. W dziedzinie badań Japończyków nad nimi samymi zwanej po japońsku Nihonjinron praca Benedict jest uznawana za ważną - dlatego czyta się ją i analizuje się obowiązkowo. Zamiast wieszać psy za brak badań terenowych, podkreśla się jej pionierski charakter, który zainspirował Japończyków do przyjrzenia się sobie samym. Wiedzieli, że są wyjątkowi - w końcu to kraj wyspiarski, przez lata hermetycznie zamknięty i odizolowany.

Podejście Japończyków pokazuje, że my w Polsce też powinniśmy wrzucić na luz i nie walczyć tak zaciekle o "prawdziwą Japonię". Ja osobiście nie mam pojęcia, co to miałoby dokładnie oznaczać. I chyba nie chcę wiedzieć.

Cieszę się, że książka Benedict po raz kolejny wpadła mi w ręce i zainspirowała do napisania tych kilku słów przemyśleń - może naiwnych, może niezbyt odkrywczych, ale nadal aktualnych. 
Następny post
« Prev Post
Starszy post
Następny Post »
6 Komentarzy
avatar

Ciężko przekopywać się przez teksty źródłowe po japońsku gdy się tego japońskiego nie zna ;) Teraz też wierzę Ci na słowo na temat tego trzęsienia ziemi przecież. No ale co mam nie wierzyć.
O, ostatnio odkryłam Sosekiego bo wyszedł w Polsce pierwszy raz ebook z jego powieścią i właśnie czytam te Wrota i pomimo że tłumaczyli z angielskiego tłumaczenia jest FUGAN AMAZIGN gdzie on był całe może życie! Panicza planuję kupić na Amazonie jako następnego :3
Uwielbiam gdy wściekli Japończycy starają się dać upust złości w internetach, bo zazwyczaj robią to tak nieporadnie i zabawnie, że nawet rzucając fuckami wyglądają kawaii :3
O, ja właśnie niedawno wyszłam też z podobnego nastawienia JAPONIA NAJGORSZA, poprzedzonego oczywiście czczeniem jej. Było łatwo popaść w obie skrajności, bo interesuje mnie w Japonii głównie jej popkultura, więc prawie wszystko wiem z anime, artykułów i Wikipedii. Głównie dlatego, że nie chce mi się czytać, bo książki mam - na przykład Chryzantemę i Miecz, też w ebooku, nietkniętym :)
Wielkie dzięki za ten tekst, edukacyjny i świetnie się czytało. No ale w sumie po to subskrybuję tego bloga ;)

Odpowiedz
avatar

Ci którzy wypowiadają się w bardzo autorytatywny sposób na temat jak jest/jak żyje się w Japonii znają japoński wystarczająco dobrze, by sobie z takimi tekstami poradzić.

Mnie chodziło raczej o to, żeby podchodzić z dystansem i ograniczonym zaufaniem do tego, co nie jest naszym własnym doświadczeniem. To znaczy, że do moich wpisów również :-)

PS. Wydaje mi się, że niezbyt dobrze jest pisać, że lubi się, gdy ktoś jest zdenerwowany i że jest to zabawne. To tylko taka mała uwaga na przyszłość ;-)

Odpowiedz
avatar

Bardzo spodobał mi się powyższy tekst. Stanowi zwięzłą i prawdziwą syntezę procesu poznawczego, jaki zachodzi podczas zgłębiania niemal każdej dziedziny (czy to lingwistyka, kulturoznawstwo, na naukach ścisłych kończąc).
Opisana przez Autorkę powściągliwość w ocenie przychodzi jednak z czasem (wiem to z autopsji) a przecież jest najcenniejszym narzędziem do poszerzania horyzontów i otwierania sobie drzwi do serc innych ludzi.
Pani Karolino - gratuluję!!

Myślę, że dla mniej cierpliwych na początek powinno wystarczyć stwierdzenie Francisa Scotta: "Im więcej wiesz, tym więcej pozostaje do poznania i wciąż tego przybywa."

Odpowiedz
avatar

Dziękuję za dużo miłych słów!

Właśnie z powodu tego "dystansu" do wszystkiego przestałam się oficjalnie udzielać i wchodzić w dyskusje. :-)

Odpowiedz
avatar

Uwielbiam Twój blog! Wiele dzięki niemu się dowiedziałam i zainteresowałam się kulturą Japonii. Chciałam kupić jakieś fajne elementy wystroju do mojego mieszkania, wiesz może, gdzie można kupić obrazy tego typu, ale ręcznie malowane? Coś polecasz? Chodzi mi o takie kaligrafie: http://forum.polki.pl/showthread.php?22496-Dekoracje-w-domu&p=1086928&posted=1#post1086928

Odpowiedz
avatar

Myślę, że warto poszukać na e-bayu lub amazonie. Ewentualnie można napisać do sklepu Zanshin (powołać się na mnie) i zapytać, czy jest możliwość sprowadzenia, czegoś w podobnym stylu :-)

Odpowiedz


WSZYSTKIE KOMENTARZE O CHARAKTERZE REKLAMOWYM BĘDĄ KASOWANE.