Multikulti po japońsku - wszystkie religie na jednej ulicy


Co można robić w Kobe? Na przykład pooddychać "jednym z najczystszych powietrzy" w Japonii, wściubić nos do świątyni niemal każdej religii, wmieszać w tłum chińskich imigrantów czy poczuć luksusową atmosferę japońskiego Hollywood. Brzmi zachęcająco?

"Warsztaty umierania" - Japonia po wielkim tsunami


Ganbare znaczy tyle co nie poddawaj się, walcz. Czy Japończycy mają jeszcze w sobie siłę, aby podnieść się po kolejnej katastrofie? 

Są książki, których rzeczywiście się boję. Do tej grupy między innymi zalicza się większość reportaży i quasi-reportaży na temat Japonii - życia w Japonii, podróży po Japonii itp. Przeczytałam takich książek wystarczająco dużo, by móc ocenić, jak są powtarzalne, pod wieloma względami schematyczne, a na dodatek prawie wszystkie pisane z perspektywy "ja i moje doświadczenie". Już od dawna brakowało mi reportaży, które powstałyby na podstawie rozmów z Japończykami, a nie "moich subiektywnych doświadczeń" (od tego są przecież blogi).

Moje obawy były nie mniejsze, kiedy przyszły do mnie egzemplarze Ganbare. Warsztaty umierania autorstwa Katarzyny Boni. Jak tu złapać dystans, kiedy trzęsienie Ziemi i wywołane przez nie tsunami dotknęło kraj, gdzie mieszka moja rodzina? Fakt - wystarczająco daleko, aby życie nie było zagrożone, ale zdrowie? Z tym gorzej. Jak tu zachować zimną krew i obiektywizm, kiedy wszyscy apelują o radioaktywnych masach powietrza przemieszczającym się z wiatrem, a my mamy za chwilę lecieć do Japonii. I komu tu wierzyć? Mediom japońskim i rządowi, według których może nie wszystko jest w porządku, ale na pewno powodów do obaw to nie ma. Czy może mediom europejskim i amerykańskim, według których nie tylko nic nie jest w porządku, to jeszcze wszelkie obawy stają się uzasadnione. 

Polecieliśmy, bo nie chcieliśmy ulegać zbiorowej radio-paranoi. W środkowo-południowej części Honsiu nie działo się nic szczególnego, poza czasowym odłączaniem domów od prądu, aby udowodnić, że bez atomu w Japonii życie nie zaistnieje. Zdecydowanie nie wiązało się to ze zbyt dużym obciążeniem dwóch elektrowni, które wytwarzały elektryczność dla tego regionu... Już wtedy nam wszystkim wydało się to podejrzane, ale w żaden sposób nie rujnowało nam to pobytu. Pociągi jeździły normalnie, w restauracjach dawali jedzenie, woda płynęła z kranów, ludzie chodzili do pracy, turyści (w dużej mierze tylko japońscy) odwiedzali zaplanowane atrakcje. Po staremu. Nic się nie dzieje. Ptaszki śpiewają, kwiatki kwitną, dzieci bawią się na placu zabaw. W takim otoczeniu łatwo ulec znieczulicy na dramat, który rozgrywał się w tym czasie na północy. Przecież miesiąc po tragedii nadal prowadzono tam akcje poszukiwawcze zaginionych, nadal opłakiwano zmarłych, nadal walczono z radioaktywnym wyciekiem...

Zaskakująca jest ludzka natura, która skąpi emocji wobec masowej śmierci ludzi, a daje ich aż nadto, gdy do czynienia mamy z jednostką i jej malusieńką historią na tle ważnych wydarzeń dziejowych. Dlatego w książce Katarzyny Boni najbardziej przejmujące są relacje pojedynczych ludzi, z którymi przy pomocy tłumaczy autorka rozmawiała. 

Dowiadujemy się dokładnie, jak żyją mieszkańcy zniszczonych terenów - w specjalnie zaprojektowanych "kontenerach", które mają podstawowe wyposażenie - jak łóżko, kuchnia czy toaleta. Choć dają ofiarom trzęsienia dach nad głową, to nie można nazwać ich domem. Ściany są cienkie, wszystko słychać, o prywatność trudno. Z tego co wiem, niestety duża część starszych, samotnych osób z pewnością na prawdziwy dom nie będzie mogła już liczyć. Owszem, może i istnieje system ubezpieczeń, ale nie pokrywa on w pełni strat poniesionych. To oznacza, że kupno nowego domu dla niektórych może być już nieosiągalne.

Na marginesie, ostatnio też czytaliśmy w japońskich wiadomościach, że nadal dla ofiar tsunami napływa pomoc od Japończyków szczęśliwie katastrofą niedotkniętych. Są to koce, słodycze, ubrania. Poszkodowani jednak mają już po pięciu latach szczerze dość koców, słodyczy oraz starych ubrań i nie chcą ich już otrzymywać. Większość zapytana, o to, co w takim razie by chcieli, odpowiadała bez wahania "telewizor". Wśród wielu środowisk, w tym i zagranicznych, dało się słyszeć pomruki niezadowolenia. "Takie wymagania?", "Telewizor?", "Żarty jakieś". Jednak jeśli dobrze się przyjrzeć temu problemowi, telewizor to nie jest takie wydumane wymaganie, dla kogoś, kto spał z setką obcych osób w hali sportowej. Teraz gdy ma swój kontener, chciałby mieć prywatny telewizor i w prywatności oglądać to, na co ma ochotę. W Japonii telewizja dla znacznej części społeczeństwa jest bardzo ważna. Zresztą bez uczestniczenia w życiu rozgrywającym się w telewizji japońskiej, trudno mówić o rzeczywistym uczestniczeniu w kulturze.

Wracając do Warsztatów umiera, szczególnie wzruszyła mnie historia mnichów, którzy założyli Cafe de Monku (od słów angielskiego monk - mnich i japońskiego monku - marudzić). To wyjątkowa kawiarnia zapraszająca wszystkich pragnących wylać swoją złość, poczucie niesprawiedliwości i głęboki żal po stracie bliskich. W tej sytuacji nie można przecież inaczej pomóc jak tylko poprzez rozmowę i wysłuchanie. To z jednej strony niewiele, a z drugiej wymaga to wielkiego wysiłku od słuchającego tak czarnych i smutnych ludzkich historii. I choć wiele z tych opowieści w piękny sposób mówi o wielkiej miłości, to jednak rozmiar rodzinnych tragedii przytłacza - przynajmniej mnie. Przywodzi to na myśl wstrząsającą lekturę Czarnobylskiej modlitwy Swietłany Aleksijewicz.

A dlaczego Warsztaty umierania? Tytułowe warsztaty i to jak zostały przez autorkę opisane wywołały we mnie dużo sprzecznych uczuć. Na czym polegają i kto w nich uczestniczy - nie zdradzę, bo każdy powinien przeczytać o tym samodzielnie i absolutnie nie sugerować się niczyimi opiniami. Zastanawiam się, jak sama wypadłabym w takim teście.



Tematyka Ganbare? Z wypowiedzeniem się o tym, czy jest on dla mnie ciekawy czy ważny muszę być bardzo ostrożna, aby nie popaść w komunały i hipokryzję. Na pewno nie lubię czytać o śmierci, nie lubię czytać o katastrofach. Niemniej jednak zdaję sobie sprawę, że z historycznego punktu widzenia archiwizacja i pewien porządek jest wskazany. Kolejne pokolenia muszą wiedzieć, co wpływało na umysły ich przodków i co je kształtowało. Z tego względu propozycja Katarzyny Boni jest warta uwagi. Nie będzie to naukowe studium socjologiczne. I całe szczęście.

Jeśli jednak mnie pytać o zdanie, to zupełnie szczerze wolałabym przeczytać dobry reportaż o samej Japonii - nie o rzeczywistości po potrójnej katastrofie, nie o mojej podróży, nie o moim życiu, nie w pierwszej osobie liczby pojedynczej, w trzeciej osobie też nie. Taka praca jeszcze nie powstała - przynajmniej nie w języku polskim. Mam nadzieję, że kiedyś się doczekam, a może to pomysł dla Katarzyny Boni?

Ganbare nie będzie przyjemną lekturą, która dostarczy czytelnikowi rozrywki. Zwłaszcza, że słowo "trup" pojawia się w niej tak często, że zaczęłam się zastanawiać, czy autorka nie popełnia w tym zakresie nadużycia. W końcu doszłam do wniosku, że skoro motywem przewodnim jest śmierć człowieka, umieranie - naturalne, tragiczne, strach przed śmiercią, planowanie śmierci i przygotowywanie się na nią, niemożność jej przewidzenia, to chyba nie powinnam się tak temu "trupowi" dziwić, a wręcz przeciwnie - powinnam próbować się oswajać. 


Podsumowanie będzie krótkie. Jest to świetnie napisana książka od pierwszej strony po ostatnią. Z całą pewnością. Styl jest prosty, przejrzysty, elastycznie dostosowujący się do różnych typów narracji bohaterów reportażu. Czy to staje się bardziej emocjonalny, czy chłodny, kamuflujący najgłębsze uczucia. To ważne, bo dzięki temu Katarzyna Boni uniknęła monotonii, która potrafi zepsuć nawet najbardziej interesujący temat. 

Do wygrania 2 egzemplarze Warsztatów umierania. Szczegóły tutaj: konkurs.