Piotra Milewskiego "Dzienniki japońskie"


Bałam się tej książki. I to bardzo. Bałam się tej książki, jak każdej książki podróżniczej na temat Japonii. Przeczytałam kilkanaście pierwszych zdań i styl wydawał mi się dobry. Podejrzanie za dobry. Szkoda tylko, że nie udało się go utrzymać do końca.



Piotr Milewski to nie jest kolejny "podróżnik", który zapragnął zostać literatem lub też marzył o sławie pokroju Kapuścińskiego, ale po drodze najzwyczajniej w świecie mu nie wyszło. Na koncie ma już kilka publikacji podróżniczych w różnych znanych tytułach gazet, a także w 2014 roku nakładem wydawnictwa Znak zadebiutował książką Transsyberyjska

"Jednym z zagrożeń czyhających na każdego wędrowca przybywającego do nieznanego miejsca jest poddanie się dyktatowi pierwszego wrażenia".

Dzienniki japońskie Milewskiego to nie reportaż, ale zapis doświadczeń (jak z resztą sama nazwa wskazuje) zdobytych podczas podróży przez Japonię. Podróży autostopem, podróży bez dachu nad głową (autor bardzo często spał na ławkach w parku), podróży bez większej gotówki (jedząc, to co dadzą mu dobrzy ludzie). Osobiście tego typu formy zwiedzania nie traktuję ani jako "osiągnięcia", ani też "zbliżenia się do prawdziwego życia". To zdecydowanie ciekawa i pouczająca przygoda, ale - w mniejszym lub większym stopniu - wymagająca żerowania na czyjejś uprzejmości. [Wiele osób się ze mną nie zgodzi, więc mam nadzieję, że zbyt wielu osobom nie podpadnę]. Natomiast za co mam duży szacunek do Piotra Milewskiego, co bardzo mnie ujęło i spowodowało, że zupełnie inaczej spojrzałam na całą wymowę Dzienników, to fakt, że wrócił do Japonii po jakimś czasie od tej pierwszej, pamiętnej wyprawy i postanowił podziękować wszystkim za gościnność i okazaną pomoc. Chylę czoła.

Wiedziałam, że książkę będzie mi się dobrze czytało już po pierwszych kilku zdaniach. 


"Upał. I wilgoć. Wilgoć taka, że w niektóre wieczory można ją ujrzeć. Szarzeje i ciemnieje wraz z nadejściem nocy, lecz tak długo jak jest, nigdy nie ustępuje miejsca czerni. [...] Wciska się w każdy kąt i szczelinę."

Ten opis idealnie oddawał stan mojego umysłu zaraz po wyjściu z samolotu, gdy pierwszy raz wylądowałam w Japonii. Był lipiec, żar lał się z nieba i miałam wrażenie, że odbijam się od tafli gorąca, której nie sposób w żaden sposób ominąć. Pomyślałam sobie wtedy: "Zapowiada się ciekawie." Książka też zapowiadała się ciekawie.

Oprócz pięciogwiazdkowych ławek w parkach, które autor rezerwował wieczorami, by się wyspać pod chmurką, zwiedzimy z nim spory kawał Japonii - od Aomori aż po Shimonoseki. Nie będą to miejsca ukryte, o których nikt nie słyszał poza mieszkańcami danej prefektury. To znane, najpopularniejsze punkty na mapie, dlatego Dzienniki dla mnie odkrywcze nie są, ale też znowu odkrywcze być nie muszą, bo czytać można o wszystkim, byle tylko było to ciekawie napisane.

Z tym akurat w przypadku tej książki bywa różnie. Moim zdaniem, styl, który początkowo mi imponuje - czasami jest naprawdę plastyczny i oddający klimat - zaczyna po pewnym czasie być nierówny, a przez to chwilami męczący. Akcja przestaje być wartka, a ilość poetyckich porównań i metafor powoduje, że czasami opisywane miejsce traci na swojej atrakcyjności. Łapałam się na tym, że opuszczałam po kilka linijek, by dowiedzieć się co dalej, a często tego "dalej" nie było. Nie jest to wina autora, a raczej znikomej liczby rzeczywiście ciekawych zdarzeń, które przeżył. Zapamiętałam ich niewiele - jak mu gacie ukradły bezczelne jelenie albo gdy uciekał przed meduzami, z którymi bliskie relacje nie należą do najprzyjemniejszych. Oczywiście, książka przesycona "przygodami" byłaby podkoloryzowana, a przez to trochę nieprawdziwa, dlatego, jeśli ja mam wybierać, to zdecydowanie sięgnę po tę nudniejszą wersję, aniżeli 400-stronicową powieść sensacyjną. 

Fragment lirycznego opisu Kobe:


"Usiadłem na trawniku tuż obok drzemiącego na ławce mężczyzny. Raczyłem się chińskimi bułkami na parze wypełnionymi mięsnym farszem, które dostałem od przyjaznych mormonów, i rozglądałem się dookoła. Do portu wpływały lśniące promy. Ich białe kadłuby z czarnymi kwadratami okien przypominały wypolerowane cielska wielorybów o tysiącach oczu. Z zatoki wiał delikatny wiatr, niosąc zapach wodorostów. Morze było spokojne i widok lekko zmarszczonej tafli wprawiał mnie w radosny nastrój". 

Szczególną uwagę zwróciłam na to, że autor unikał dużych, generalizujących kategorii typu: "zawsze", "nigdy", "wszyscy" i "wszędzie", nadużywanych tak powszechnie. Opisywał w większości swoje doświadczenia lub ludzi, których spotykał. Fakt czasami trzeba uogólnić, ale Piotr Milewski - takie przynajmniej miałam wrażenie - zostawia czytelnikom miejsce na własną refleksję. I to jest dobre.

Podoba mi się sposób wydania tej książki - fajny projekt okładki, przyjazna dla oka czcionka, dzięki której czyta się szybko i bez większego wysiłku. Dodatkowo zdjęcia na "śliskich" stronach tworzą atmosferę, jaka towarzyszyła autorowi podczas jego podróży, mimo że same w sobie wybitne nie są.

Czy warto przeczytać Dzienniki japońskie Milewskiego? Jak Przeczytałam z przyjemnością w bardzo krótkim czasie, choć - fakt - momentami odliczałam, ile jeszcze stron do końca. Może po kimś, kto ma na końcu trochę poważniejszych publikacji spodziewałam się ciut więcej? 

____________________
Piotr Milewski, Dzienniki japońskie. Zapiski z roku Królika i roku Konia, Kraków 2015.

* wszystkie cytaty pochodzą z tej książki.
Następny post
« Prev Post
Starszy post
Następny Post »
4 Komentarzy
avatar

o proszę, może zabiorę z sobą na urlopik :)

Odpowiedz
avatar

Styl trochę męczący, ale na urlop jak znalazł ;-)

Odpowiedz
avatar

Kilka razy zasiadałem do tej książki. Za pierwszym razem odbiłem się od niej jak od betonowej ściany. Za drugim razem miałem dość czytania o spaniu na ławce. Raz nawet zbliżyłem się do końca, ale... poległem.
Spróbuję jeszcze raz, może musze na nią spojrzeć tak jak Ty. Spróbuję czerpać przyjemność z opisów. Książka jest popularna, więc może to ze mną jest coś nie tak.
A z ciekawości, jakie jeszcze znasz książki podróżnicze na temat Japonii i czemu się ich boisz?

Odpowiedz
avatar

Absolutnie rozumiem, że było Ci ciężko, ponieważ autor przesadza z własnymi odczuciami, które mnie osobiście nie interesują. Ani wieczny głód, ani brak pieniędzy, ani - co tu dużo mówić - jedno wielkie dziadowanie. Natomiast jeśli to zupełnie odciąć, to wtedy jest ok.

Odpowiedz


WSZYSTKIE KOMENTARZE O CHARAKTERZE REKLAMOWYM BĘDĄ KASOWANE.