"Nasza młodsza siostra" Hirokazu Koreedy


We Wrocławiu właśnie "wydarza się" 15. odsłona festiwalu Nowe Horyzonty i podobnie jak w zeszłym roku pojawiło się kilka japońskich filmów. Wybraliśmy się tylko na Naszą młodszą siostrę w reżyserii Hirokazu Koreedy. To jest jeden z tych filmów, po obejrzeniu których człowiek staje się nieszczęśliwy w miejscu, w którym obecnie się znajduje...





Hirokazu Koreeda to nie jest reżyser dla wszystkich, a jedynie dla tych [tak mi się wydaje] lubiących rozwiązywać nieźle zasupłane relacje - rodzinne, przyjacielskie, miłosne - z naciskiem na te skomplikowane rodzinne zależności determinujące osobowość, przyszłe decyzje odnośnie życia czy reakcje na pewne okoliczności. Dla niektórych może to być po prostu nudne lub w najlepszym wypadku nijakie. I rzeczywiście - jeżeli spodziewacie się, że "zaraz się coś wydarzy", to gwarantuję Wam - nie wydarzy. Według mnie, właśnie o to w tym chodzi, choć wiem, że nie wszyscy się ze mną zgodzą.

Nawet jeśli filmy Koreedy są dla Was nijakie, to warto chłonąć wszystkimi zmysłami tę zwyczajną Japonię otaczającą bohaterów Umimachi Diary [japoński tytuł]. Nie radzę jednak zbytnio przyzwyczajać się do takiego obrazka, ponieważ rzeczywistość tu jest nieco podkoloryzowana, wygładzona i upiększona. Przypomina raczej telewizyjną dramę niż kinowy film z prawdziwego zdarzenia, co więcej - fabuła zaczerpnięta została z kobiecej mangi pod tym samym tytułem autorstwa Akimi Yoshidy [ukazującej się na łamach popularnego mangowego czasopisma od 2007 roku], a to wiele wyjaśnia.

 

O czym będzie? Trzy - już dorosłe - siostry mieszkają w dużym, staromodnym japońskim domu wyłożonym matami tatami będącym tłem wydarzeń. Jest on symbolem dawnego szczęścia rodzinnego, symbolem rozpadu rodziny i symbolem nowych relacji w nim budowanych. Tu je się wspólne posiłki, omawia swoje problemy zawodowe, sercowe i ogólnożyciowe. Robi się pranie, czyta gazety, odpoczywa na werandzie z widokiem na ponad 50-letnią śliwę posadzoną jeszcze przez dziadka. Z jej owoców co roku powstaje wino umeshu trzymane w skrytce pod podłogą. Najstarsze - babcine - ma 20 lat... W domu sióstr Koda w Kamakurze życie, które odebrało im dzieciństwo, już teraz płynie w spokojny w miarę uporządkowany sposób. 




Postaci są tendencyjne, jak to u Koreedy, ale za to skrojone na miarę. Mamy najstarszą siostrę - ciężko pracującą, odpowiedzialną, będąca nie tylko siostrą, ale i matką dla pozostałej dwójki. W całości poświęca swoje życie i szczęście, by podołać wszystkim obowiązkom. Siostra środkowa - to niepoprawna romantyczka, wiecznie zakochana i wiecznie ze złamanym sercem, lubiąca dobry alkohol i modne ciuchy. Siostra najmłodsza - żyje w swoim świecie, niezbyt poważnie podchodzi do życia i zdaje się być w tym wszystkim szczęśliwa.

Jak to zwykle bywa fortuna kołem się toczy... W pewnym momencie w miarę poukładane życie tej trójki (a może tylko jednej z sióstr?) burzy pogrzeb ojca, a wraz z nim dołącza do nich osierocona córka z drugiego małżeństwa ojca. Nie obawiajcie się, tym razem nie będzie to wyciskarka łez, a częściej wyciskarka śmiechu, bo zabawnych momentów nie brakuje.




Obejrzałam kilka filmów Koreedy - Dare mo shiranai, Kiseki, Soshite chichi ni naru i ten najnowszy - Umimachi diary. Wywołał on u mnie podobne uczucia jak Kiseki, po którym niemal natychmiast zapragnęłam pojechać do Kagoshimy, by poczuć na własnej skórze wszędobylski pył wulkaniczny i spróbować ciastek karukan. Teraz Koreeda odczarował, a właściwie oswoił, Kamakurę. Widok ze wzgórza na dalekie morze na horyzoncie? Niby wszędzie w Japonii taki się znajdzie, ale akurat ten wydawał mi się jakoś magnetuzyjąco-hipnotyczno-piękny. A może to tylko magia kina?


I na koniec - dlaczego Umimachi diary to film, po którym człowiek staje się nieszczęśliwy w miejscu, gdzie się obecnie znajduje? Bo zaczyna marzyć o dużym, drewnianym domu, pięknej werandzie z ogrodem, widoku na morze, codziennych wizytach na plaży czy pysznej makreli... I wzdycha nad swoim "ciężkim", "nudnym" "itp. itd." losem (który ani nie jest tak naprawdę ciężki, ani nudny, ale zawsze jest jakieś "ale", prawda?). I po co mi to było? Pewnie po to, aby obejrzeć film jeszcze raz.
Następny post
« Prev Post
Starszy post
Następny Post »
8 Komentarzy
avatar

Lubię produkcje,których akcja dzieje się w starych japońskich domach, w których czuć klimat dawnych lat i zwyczajów.
Od dawna podobają mi się takie domostwa i chciałbym mieć kiedyś okazję pomieszkać w takim choćby przez miesiąc. Tatami,widok na ogród, wspólne obchodzenie sezonowych świąt czy innych zwyczajów,jak dla mnie coś pięknego. Tym bardziej biorąc pod uwagę ile tych okazji w ciągu roku jest w Japonii.

Chętnie bym obejrzał ten film i mam nadzieję,że uda się go gdzieś zobaczyć jeśli nie w kinach to może,jakaś dobra duszyczka wrzuci go do sieci.

Odpowiedz
avatar

W takim razie ten film będzie idealny dla Ciebie (tak jak dla mnie). Ostatnio puszczali "Soshite chichi ni naru" na HBO, pewnie na Canal + też. Myślę, że za jakiś czas i ten film trafi do "telewizorów", bo był nominowany do Cannes.

Odpowiedz
avatar

Zapowiada się ciekawie. Z chęcią obejrzę i mam nadzieję na więcej takich recenzji!

http://somebodvordinarv.blogspot.com

Odpowiedz
avatar

Polecam :-) zwłaszcza jak ma się zły humor!

Odpowiedz
avatar

Świetna recenzja. Nie wyraziłbym lepiej tego, co czułem kiedy film oglądałem. A byłem na nim w kinie 3 razy. I niech to będzie rekomendacja. Jest w filmie kilka fragmentów, które ciężko zrozumieć z punktu widzenia kanapy w betonowym, polskim bloku. Pożegnanie bez pożegnania, albo dystans, który rodzi się w głowach bohaterek, choć widać, że obie potrzebują by się do tej drugiej przytulić. Ale to byłoby zachowanie niejapońskie.

PS
Po Kiseki, też chcę zobaczyć Kagoshimę...

Odpowiedz
avatar

Patryku, obawiam się, że po miesiącu w takim domu już miałbyś dość Japonii. Wyobraź sobie, że w zimie w domu jest zimniej niż na zewnątrz. Że woda w rurach zamarza, a kiedy się obudzisz i chcesz założyć ubranie, to jest ono sztywne z zimna. Nie można sobie tego wyobrazić. Mieszkałem w takim domu prawie miesiąc i w połowie przeniosłem się na weekend do normalnego hotelu, gdzie było ogrzewanie. Wyobrażam sobie, że latem nie da się w tym domu oddychać, bo jest tak duszno i gorąco. Oczywiście nie odbieram Ci prawa do spróbowania, bo klimacik w takim domu jest. Kiedy śpisz w futonie na pachnącym sianem tatami, a podłoga skrzypi pod każdym Twoim krokiem. Pomijając kwestie klimatyczne, może być bardzo romantycznie.

Odpowiedz
avatar

A czy ktoś mówi, żeby tam od razu mieszkać ;-)? większości pewnie zależy na samym doświadczeniu. Ja przeżyłam dwie jesienie w normalnym japońskim domu i wspominam to dokładnie tak, jak w Twoim opisie. Wyjście z futonu to był pewien dramat, ale nauczyłam się jeszcze pod kołdrą zakładać polar ;-)

Odpowiedz
avatar

Dzięki za miłe słowa :-) mnie też się film bardzo podobał!

Odpowiedz


WSZYSTKIE KOMENTARZE O CHARAKTERZE REKLAMOWYM BĘDĄ KASOWANE.