Kazurabashi - wstęp tylko dla odważnych



W górach na zachód od góry Tsuguri znajduje się dolina Iya (prefektura Tokushima, Sikoku). Tam właśnie można spróbować swoich sił na wiszącym moście z pnączy rośliny zwanej aktinidia ostrolistna, wygląda to mniej więcej tak, jak wyglądają liany. 


Kazurabashi początkami sięga XII wieku, choć nie ma pewności. Istnieją dwie, wzajemnie  nie wykluczające się teorie zakładania mostów tego typu: pierwsza dotyczy ułatwiania przemieszczania się tamtejszej ludności, a druga głosi, że zakładali ją wygnani i skazani na śmierć członkowie klanu samurajskiego Heike, zwanego też Taira (平氏). Po przejściu przez most ucinali go, aby Genji (源氏) nie mogło ich tak szybko wytropić. 

Dzisiaj ostało się tylko kilka z kilkunastu udokumentowanych mostów. W dolinie Iya są aż dwa.

 
Dlaczego Kazurabashi jest tak imponujący? Po pierwsze okolica - góry, pod spodem piękna, choć rwąca rzeka. Po drugie - długość: 45 metrów. Po trzecie szerokość: 1,4 metra. Po czwarte - most się trzęsie, a szczebelki są tak szerokie, że zmieści się tam cała moja noga bez najmniejszych oporów.

Co prawda most został ubezpieczony stalowymi linami, ale wcale nie wpływało to na mój komfort psychiczny. Przechodzenie nad przepaścią, szklane windy i tego typu atrakcje nie należą do moich ulubionych. I myślę, że nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na przejście przez Kazurabashi, gdyby nie to, że wszyscy poszli i nie chciałam zostać sama po drugiej stronie.


Nigdy nie miałam szczęścia do takich rzeczy i tym razem także. Na pewno się zerwie - na pewno dzisiaj. Na pewno coś się stanie. Już zdarzały się przypadki, że ktoś np. wypadł. Pewnie ja też wypadnę. ALE NIE! Musiało być przecież jeszcze gorzej! AMERYKANIE! Wtoczyli się na most. Ja już byłam w połowie. Ledwo się trzymałam. Żeby mi tylko noga nie wpadła między szczebelki. A inteligenci-Amerykanie wpadli na rewelacyjny pomysł - ZATRZĘŚMY MOSTEM. Więc na środku rzucało najbardziej. A na środku oczywiście tylko ja i nikogo więcej. Panika! Z rąk wyślizgiwała mi się "poręcz". A Amerykanie rechoczą ze śmiechu. No więc zaczęłam na nich krzyczeć, bo nie mogłam iść dalej.

Oczywiście to ubawiło ich jeszcze bardziej. Wtedy uratował mnie komunikat, że Amerykanie proszeni są o natychmiastowe zejście z mostu. Już pomijam ich masę... Myślę, że nawet i stalowa lina by tego nie wytrzymała! Mieli szczęście, że zostali po drugiej stronie... Gdy wreszcie dotknęłam stabilnej ziemi, moje nogi zamieniły się w watę z nadmiaru adrenaliny. Dla miłośników slackline, wysokości, bungee i innych zabaw w tym klimacie, myślę, że nie będzie to przyprawiało o stan przedzawałowy, a jedynie o przyjemny dreszczyk. Zawsze można uatrakcyjnić sobie wycieczkę i zaprosić Amerykanów - są bardzo chętni do pomocy, a co najważniejsze - łatwo w Japonii dostępni. Nie żebym miałaś jakieś uprzedzania.


Jak dojechać? 




1. Samolot: z Tokio-Haneda (ok. 1h) - loty do Tokushimy są kilka razy w ciągu dnia. 
2. Kolej: z Takamatsu linią JR-Kotoku (1,5h)
Z Tokushimy autobusikiem w 40 minut.



Informacje:
Koszt przejścia: 500¥



A to rwąca rzeka. Moje buty były za krótkie, żeby stanąć na dwóch szczebelkach. Pan Sól dostał zlecenie zrobienia kilku zdjęć z mostu, bo ja wolałam dwoma rękami trzymać się liany. Widać metalowe elementy ubezpieczające most.


Widok z mostu.



Myślę, że tego nie zapomnę nigdy.
Następny post
« Prev Post
Starszy post
Następny Post »
0 Komentarzy


WSZYSTKIE KOMENTARZE O CHARAKTERZE REKLAMOWYM BĘDĄ KASOWANE.